Dzi jest czwartek, 28 marca 2024 roku
Imieniny obchodzi: Aniela, Sykstus, Joanna, Antoni, Sonia

MOIM ZDANIEM - Paweł Dziedziul

PRACA    OGŁOSZENIA    

REKLAMA

MOIM ZDANIEM - Paweł Dziedziul:
Łysole w stodole

No dobra. Przyznam się. To będzie moja pierwsza recenzja muzyczna. I pewnie dlatego nie bardzo wiem od czego zacząć. Najlepiej zacznę od początku.

Całemu mojemu życiu zawsze w jakiś sposób towarzyszy muzyka.

Taki swoisty Oryginal Soundtrack do wszelakich wydarzeń. I do dnia codziennego. Osobiście jestem fanem mocniejszych brzmień i dlatego w moje ścieżce dźwiękowej mało miękkich dźwięków. Więcej jest takich warcząco, uderzająco, mózgowo rozprasowująco bolesnych. Żebyście jednak nie pomyśleli, żem prymityw do heavy metalu tylko nawykły, przyznam się po cichu, że czasem to co leci w radiu też w ucho mi wpadnie. Oczywiście, jako że mam się za osobę której nie obce jest poczucie humoru i dystans do rzeczywistości lubiłem artystów, którzy potrafili dowcipnie o rzeczywistości się wyrażać. Dotychczas jednakowoż, nie udało mi się trafić na artystę, tudzież wykonawcę który połączyłby moją pasję do dobrego, cięższego nieco niż w radiu brzmienia, z tekstami, które w krzywym zwierciadle pokazują naszą polską rzeczywistość.

Zespół o którym dzisiaj pieję z zachwytu, jest moim prywatnym odkryciem. I jak wszystkie największe odkrycia, wydarzyło się zupełnie przez przypadek. To tak jak było z Thomasem Edisonem. Oczywiście jego żarówka nie była pierwszą. Najpierw była żarówka węglowa opatentowana prze jakiegoś utalentowanego Rosjanina. Edison bardzo długo męczył się z tą nieszczęsną węglową iluminacją, próbując ją nieco poprawić. I wszystko czego by nie próbował nie chciało działać. Aż któregoś wieczora, ze zmęczenia przysnął nad swoim projektem z lutownicą w ręku i w ten sposób wtopił w bańkę żarówki dodatkową elektrodę. To stało się zaczątkiem jego świetlnego sukcesu. No dobra. Trochę zmyślam, ale tak naprawdę, największym odkryciom zawsze towarzyszył przypadek. Koło. Ogień. Radio Maryja. Wszystko to powstało przypadkiem i wszystko do tej pory działa.

Wracając do mojego „odkrycia”. Któregoś dnia przeglądałem co się dzieje na Facebooku. Dzień jak co dzień. Ktoś tam wrzucił link do piosenki, jakiegoś zupełnie nieznanego mi bandu, a nawet powiedziałbym boysbandu (bo w składzie chłopcy rządzą), która zmieniła moje życie. Ulepszyła je. Uczyniła pełniejszym. Okazało się, że najnowsza płyta tego zespołu uzupełniła ścieżkę dźwiękową mojego życia o brakujący element. No dobra. A jak zwie się to odkrycie? Nigdy byście nie zgadli. Nawet nie próbujcie. Zespół nazywa się ŁYDKA GRUBASA. Płyta nazywa się Perpetuum Debile. I jest niesamowitym odjazdem muzycznym. Jest jak ostry sex z Miss World 2011, po wypaleniu dużej ilości trawki, zalanej absynthem. A wszystko to bez zażywania wyżej wymienionych używek.

Zacznę od strony lirycznej. Każda z piosenek opisuje otaczający nasz świat w sposób brutalnie prześmiewczy. I dobrze. Bo jeśli nie będziemy się śmiać, z tego co się wokół nas dzieje to popadniemy w obłęd. Lub inną katatonię. Otwierający płytę „Nie lubię to”, jest o tzw. hejterach. Ludziach którzy nienawidzą wszystkich i wszystkiego. I – o ironio – o Facebooku. „Chiny” o zarzucającym polski rynek chłamie ze wschodu. Dalej jest coraz lepiej. „Lato” opowiada o dyskomfortach czyhających na nas w wakacyjne dni. Gdy doszedłem do „Moja fujara”, byłem już rozbawiony do łez. „Moja fujara” to skrót lektury szkolnej w nowoczesnym wydaniu. Lektury o Janku Muzykancie. Nie będę opisywał Wam wszystkich utworów, żeby nie zabrać radości i leżenia ze śmiechu na dywanie, ale dodam tylko, że słuchając hitu „Szatan w lesie”, byłem bliski śmiertelnego zejścia. Ze śmiechu. Kolesie z Łydki Grubasa mają identyczne spojrzenie na świat jak ja. I jak Pan Niekryty Krytyk. I jak Jeremy Clarkson. Opis rzeczywistości jest prześmiewczy, ale daje do myślenia. Przynajmniej tym którzy mają między uszami coś więcej niż wielki nos. Oczywiście znajdą się na tym świecie trudne przypadki, które zaczną biegać nerwowo, machać rękami i krzyczeć, że Łydasy nie mają szacunku dla niczego i dla nikogo. Może nie mają. Ale jeśli tak, to mają wystarczająco duże jaja by okazywać to publicznie. A może mają, tylko okazują go w nietypowy sposób. Sposób który powinien zmusić słuchacza do myślenia i spytania samego siebie – jak ulepszyć ten chory kraj?. Brawo Łydasy! Pełen szacuj Panowie.

Ok. Skoro było o słowach, to o muzyce słów kilka. Muzycznie…jakby to powiedzieć…hmmm… Muzycznie zespół powala na kolana. Znajdują się w każdym klimacie jaki poruszają. I to jak! Od rapowania do growlingu. Od lekkiego hip hopu, do ostrego metalowego wymiatania. Pod każdą muzyczną szerokością geograficzną pod jaką by się zespół nie znalazł, tam narobił nielichego bałaganu. Oczywiście jak w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę, że każdy słuchacz, w ciągu całej płyty muzycznie znajdzie coś dla siebie.

Niestety, co mówię z niekłamanym żalem, na płycie musiało się znaleźć jedno ziarenko gorczycy. Takie jedno małe ziarenko ziela angielskiego, które nawet w najlepszej potrawie, rozgryzione, potrafi nieźle wkurzyć. Mówię tu o piosence „Romańsky”. Ten kawałek mówi o aferze reżysera Polańskiego. Oczywiście mówi w sposób prześmiewczy i złośliwy. Nie zmieniło to jednak faktu, że piosenka po prostu mi się nie podobała. Może dlatego, że moje osobiste zdanie na temat afery tego znanego reżysera jest bardzo, ale to bardzo niecenzuralne.

Podsumowując, stwierdzam po raz kolejny, że zespół Łydka Grubasa jest w naszym, pełnym obłędu świecie, jak światło przewodnie w nocy. Jest jak koło które pozwala się nam toczyć do przodu. Jest jak żarówka, która oświetla drogę przed nami. Jest jak muzyczny, Cyrk Monty Pytona. Jest jak dawno nie widziany przyjaciel, z którym poszedłbyś do piekła, na filiżankę wrzącej lawy i z powrotem. Rewelacja w pełnym tego słowa znaczeniu.

Obawiam się jednak, że to wszystko na nic. Bo zespół „Łydka Grubasa” nie jest zespołem stricte komercyjnym. Ich piosenek nie puszczają w radiu. Nie zdobędą szturmem list przebojów. Bo muzycy nie są ślicznymi chłopcami, z włosami na żel, śpiewającymi smutnym głosem o nieudanej miłości.

Ale chłopaki – nie martwcie się. Cytując wasz tekst: „Motłoch i tak nigdy nie zrozumie prawdziwej muzyki”. Gratulacje i czekam na Wasze kolejne dzieło.

Paweł Dziedziul

www.bez-komentarza.blog.pl

REKLAMA